12.06.2015

Naturalna opalenizna z Vita Liberata.

Opalenizna to samoobrona skóry przed oparzeniem słonecznym.Promieniowanie ultrafioletowe to fale o dużej energii, które przenikają głęboko w skórę, niszcząc jej strukturę biologiczną. Dlatego też konieczna jest ochrona skóry w czasie jej ekspozycji na promienie słoneczne. Wiele kobiet marzy jednak o brązowej karnacji przez cały rok. Wymarzony koloryt skóry, bez niszczenia jej przez opalanie w solarium czy na słońcu, możemy osiągnąć przez zastosowanie kosmetyków samoopalających. Dzisiaj skupię się na takim produkcie i przybliżę Wam jego działanie oraz efekt, który osiągnęłam dzięki stosowaniu go w ostatnim czasie.

Mowa oczywiście o zachwalanym na każdym blogu kremie samoopalającym Vita Liberata. Jak sama nazwa wskazuje jest to produkt działający na zasadzie chemicznej reakcji utleniania. W procesie tym nie uczestniczą melanocyty, czyli komórki barwnikowe. Zabarwia się jedynie górna warstwa naskórka. Aktywnymi składnikami kremów samoopalających jest dihydroksyaceton oraz ekstrakty roślinne. Tak też jest w przypadku kosmetyku Vita Liberata. 


Opakowanie:
Produkt znajduje się w brązowej buteleczce z dozownikiem. Jest to niesamowicie wygodne rozwiązanie. Wydawać by się mogło, że 125 ml kremu to mało, ale nic bardziej mylnego. Samoopalacz jest wydajny. 

Rękawica do aplikacji:
Dobrze, że ktoś wymyślił taki gadżet. Mam swoją starą rękawicę z Oriflame, ale ta od Vita Liberata jest bardziej praktyczna. I żeby komuś do głowy nie przyszło, aby rozsmarowywać kosmetyk za pomocą gołej dłoni, bo może to się skończyć szorowaniem jej później w łazience :D Kupcie sobie rękawicę, którą za każdym razem możecie wymyć pod wodą. 

Konsystencja/kolor/zapach: 
Produkt ma postać gęstego kremu o brązowym zabarwieniu. Zapach nie jest bardzo wyczuwalny, ale gdy zacznie się utleniać na skórze niestety czuć lekki typowo ''samoopalaczowy'' zapach. 

Działanie/efekty:
Aby opalenizna wywołana na naszej skórze za pomocą tego kosmetyku ( jak i każdego innego samoopalacza czy balsamu brązującego) utrzymywała się przez długi czas, należy przed aplikacją zadbać o nawilżenie skóry oraz zrobić peeling. Tym sposobem przedłużymy jej trwałość. Nie smarujcie się tylko balsamem nawilżającym zaraz przez aplikacją samoopalacza, zróbcie to dużo wcześnie a najlepiej pielęgnujcie skórę nie tylko przed dniem w którym będziecie chciały skórę sztucznie opalić.  Gdy już chcecie zaaplikować produkt, wystarczy nanieść go na rękawicę i równomiernie rozsmarować. Ułatwiające jest to, że lotion zabarwia od razu skórę i wiemy w których miejscach już go nałożyliśmy. Kosmetyk szybko się wchłania i nie pozostawia żadnej warstwy poza naturalnym zabarwieniem skóry. Nie polecam nakładać go bez rękawicy, bo możecie mieć trudności w doczyszczeniu ręki. Po jednej aplikacji kolorek jest naturalny i złocisty. W niczym nie przypomina sztucznej, pomarańczowej opalenizny i nikt się nie połapie, że używaliśmy tak na prawdę kosmetyku samoopalającego. Bardzo długo się utrzymuje i stopniowo z każdym myciem wypłukuje, ale warto podtrzymywać efekt i smarować się nim regularnie. Zauważyłam, że zakrywa też drobne niedoskonałości :) Minusem może być cena, ale kosmetyk jest jej wart, nie tylko ze względu na trwałość i naturalny efekt, ale także na organiczny skład. No i niestety mój nos jest na tyle delikatny, że wyczuwa lekki smrodek już w czasie , gdy kosmetyk zaczyna reagować ze skórą. 

7 komentarzy:

  1. Wolę naturalną opaleniznę :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pokażę efekty po 3-krotnym nałożeniu :) Efekt wow :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam kosmetyki VL - dają świetne efekty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super sprawa dla osób kktóre nie koniecznie lubią leżeć godzinami na sloncu😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Super sprawa dla osób kktóre nie koniecznie lubią leżeć godzinami na sloncu😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Super sprawa dla osób kktóre nie koniecznie lubią leżeć godzinami na sloncu😊

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za pozostawienie komentarza, każdy sprawia mi dużo radości i motywuje do dalszej pracy nad blogiem :))